Po pierwsze dowiedziałam się, że nie ma wysokiego czy niskiego poczucia wartości. Mogę być tylko nieświadoma swojej wartości. Brak wiary w to, że Bóg mnie chciał, że był obecny w dniu mojego poczęcia, że jestem potrzebna jest jednocześnie zaprzeczeniem w Jego miłość do mnie. A ja nie chcę Boga zasmucać. Dotknęły mnie słowa, że to co mówią rodzice do swojego dziecka to jest lustro, w którym dziecko się przegląda. Uświadomiłam sobie wagę słów, żeby nie pozwolić nikomu deptać
i niszczyć mojej godności, ale też aby nikogo sama tak nie raniła. Przede wszystkim najbliższych, wśród których żyję. Podczas rekolekcji udało mi się powiedzieć do siebie, że jestem wartościowym człowiekiem, że mam prawo prosić o pomoc. Zrozumiałam, że nie zawsze musi mi wszystko wychodzić, że mam prawo do błędów.
W przeciwnym razie są to Boskie aspiracje. Uświadomiłam sobie, że zbyt często koncentruję się na swoich wadach i niestety oceniam siebie a nie błąd.
Podczas ćwiczenia z Panią Heleną uświadomiłam sobie, że wiele lat swoje poczucie wartości lokowałam w sferze psychicznej, w tym co czuję, a to jest złe. Podczas konferencji uświadomiłam sobie, że mogę pomóc moim dzieciom spotkać się z ich poczuciem wartości ze swoim prawdziwym JA, unikając krytykanctwa, wytykania, pouczania. Najlepsze co mogę dla nich zrobić to tworzyć w domu atmosferę Miłości i Wiary, a wtedy wola Boża względem dzieci spełni się sama. Jeśli tego nie dostaną to wchłoną cały świat, który je otacza, a wiadomo , że komuś o to właśnie chodzi. Padły mądre słowa, że „ Diabeł ryby łowi w mętnej wodzie”. Jemu właśnie zależy żebyśmy miały fałszywy obraz siebie i trudność z samą sobą, a przez to fałszywy obraz Boga. Wróciłam z weekendu z pragnieniem organizowania czasu tylko dla siebie, żeby wewnętrznie siebie poczuć, posłuchać swoich potrzeb, przytulić siebie.
Wyjątkowy czas Adoracji Nocnej, tak to tylko Bóg potrafi, że człowiek w środku nocy nie śpi i odpoczywa adorując. Dla mnie adoracja była wyczekiwana długo przed weekendem, niczym randka z ukochanym. Siostra Olga podpowiedziała, jak pracować nad poczuciem wartości, m.in. poprzez szukanie Bożych słów na mój temat. Podczas adoracji w cichości serca przyszły te słowa, te Boże zapewnienia, że jestem Czysta i Piękna, że jestem Przyjaciółką Boga, Gołąbką, Oblubienicą i Córeczką.
Dziękuję Bogu za organizatorów tego weekendu, za ich fizyczną obecność, a Matce Bożej Trzykroć Przedziwnej za to, że mnie zaprosiła i tak ugościła. Dziękuję każdej
z uczestniczek za obecność i ich świadectwa, rozmowy w kuluarach tego wydarzenia są dla mnie bezcennym dopełnieniem. Ważne jest nieustanne przeglądanie się
w lustrze miłości Boga, aby Jego prawdziwą miłość nieść innym. Pragnę pamiętać, że jestem widzialną wizytówką niewidzialnego Boga. Za wszystko Chwała Panu”. Monika (Liga matek szensztackich, Korytnica)
„Był to mój pierwszy tak długi samotny wyjazd, odkąd jestem mamą, czyli od 6 lat. Jedną z pierwszych refleksji po przyjeździe było: „Powinnam ten czas spędzić
w samotności u jezuitów”. Tak bardzo lękałam się ludzi i tak bardzo pragnęłam wejrzenia w głąb siebie, w którym nikt mi nie będzie przeszkadzał. Okazało się,
że otrzymałam spojrzenie w głąb siebie we wspólnocie fantastycznych kobiet, tak różnych i tak podobnych do siebie. Podczas pierwszej modlitwy porannej,
gdy s. Olga proponowała, by przyjąć postanowienie na cały dzień, postanowiłam (na przekór chęci ucieczki we własny świat) otworzyć się na drugą osobę, zauważyć ją.
Krok po kroku, punkt po punkcie, Pan Bóg pokazywał mi na nowo jak wygląda zdrowa relacja z drugim człowiekiem. Pokazał mi również jak bardzo wykrzywiony obraz relacji miałam dotychczas. Wiele lęków z tym związanych odkładało się miesiącami w moim ciele, powodując różnego rodzaju bóle i napięcia. Podczas sobotniego popołudniowego warsztatu, gdy specjalne ćwiczenie zaprowadziło mnie do głębi mojej osoby, jako pięknej, dobrej, ważnej i trochę szalonej, doświadczyłam silnych uczuć. Jedna z kobiet, widząc mój płacz, przytuliła mnie jak Matka. Ból i napięcia w ciele do wieczora były o wiele mniej dotkliwe. Tak jakby Pan chciał mi powiedzieć:
„w relacji jest szczęście, dobro. Prawdziwa relacja niesie radość i pokój – nie lęk, cierpienia i trudności, oraz: możesz w relacji być sobą, nie musisz trudzić się udawaniem. Nie bój się, jesteś ważna taka, jaka jesteś, bo Ja dałem ci godność i nikt nie może ci jej zabrać – nawet ten, przed którym wydaje ci się, że musisz udawać.” Wróciłam do domu z postanowieniem odkurzenia pragnienia budowania relacji, które w sobie pod wpływem różnych czynników tłumiłam. Odświeżyłam i trochę przebudowałam listę priorytetów – bo skoro coś, czemu poświęcałam tak wiele energii, nie wpływa na moją wartość – to po co tę energię tracić?! Czekam na więcej owoców i jestem przekonana, że jeszcze się narodzą”.
Fabiola ( Liga matek, Bemowo)
„Na pierwszą informację o tym weekendzie /gdzie jeszcze nie do końca był sprecyzowany temat/, moja reakcja, pod wpływem jakiegoś impulsu, była natychmiastowa: tak chcę tam jechać! Dziś, już po powrocie, wiem, że tym impulsem była zwykła tęsknota za domem rodzinnym, za rodziną, za miłością, pragnienie bycia kochanym,
za moim bezpiecznym miejscem w tej rodzinie. W trakcie pobytu/ nie po raz pierwszy zresztą/ doświadczyłam spotkania z Rodziną u mojej Mamy, w czasie którego odnalazłam swoje miejsce, można powiedzieć swoje powołanie, tak krótko mówiąc: odkryłam, że moją rolą jest – „być dla”. Ze względu na wiek raz mam być siostrą,
raz matką innym razem duchową babcią, która potrafi słuchać drugiego człowieka,/ czasami wrzucając jakieś słowo na które pada taka odpowiedź: „muszę to zapisać, jak mi będzie ciężko, będę do tego wracać/.
Ale może zacznę od początku. Temat weekendu brzmiał: „Droga do siebie. Poczucie własnej wartości”. Czy ktoś taki jak ja, dziecko alkoholika i sfrustrowanej matki, pochodzące z domu gdzie zamiast miłości była przemoc, agresja, gdzie nieustannym towarzyszem był strach – czy za chwilę nie będzie kolejnej pijackiej awantury,
lęk przed odrzuceniem i nieustanne zadawanie sobie pytania: dlaczego moja cioteczna siostra, czy koleżanki mają inny dom i żyją lepiej, czy ktoś taki może czuć,
że jest cokolwiek wart? Zwykła ludzka zazdrość i towarzysząca temu kompletna bezradność sprawiły, że stawałam się coraz bardziej przezroczysta, wycofana,
aby mnie nikt nie widział i więcej nie zadawał bólu i nie ranił. Czy ktoś taki może czuć swoją wartość, może normalne żyć? Nie, bo czysto i tylko po ludzku jest to niemożliwe. Więc ja też nie żyłam, ale tak sobie wegetowałam przez czas mojego dzieciństwa, młodości, 15-letniego stażu małżeńskiego w przekonaniu, że jestem nic nie warta, że jestem nikim, nic mi się nie należy i nie mam żadnych praw. A Bóg?, może gdzieś i jest, ale Jemu też nie jestem potrzebna, On woli innych, mnie nie słucha, tak się przecież jako małe dziecko modliłam, żeby tata nie pił. I tak szłam przez życie z moim towarzyszem cierpieniem z jakimiś nielicznymi przebłyskami radości/ taką iskierka był dla mnie np. mój syn/. Po śmierci męża, zostałam zupełnie sama z 12-letnim synem, próbując jakoś życie sobie ułożyć po swojemu, po ludzku. To mnie doprowadziło do dna rozpaczy i wtedy zaczęłam wołać: Jezu Ratuj! I ku mojemu zdumieniu On usłyszał mój rozpaczliwy głos i dał odpowiedź: łaskę powrotu do Kościoła i tak zaczęła się moja droga nawracania i uzdrowienia. Jednym z kolejnych jej etapów, było przyprowadzenie mnie do Rodziny Szensztackiej, a zrobiła to sama MTA /nikt mnie nie przekona, że było inaczej/. Tu po wcześniejszych, kilkuletnich przygotowaniach rozpoczęłam bardzo intensywną pracę nad sobą, która zaczęła owocować tym, że zaczęłam się czuć/ nie tylko wiedzieć/, że jestem kochanym dzieckiem Boga, co do miłości którego do mnie przekonywałam się coraz bardziej, za czym szło coraz większe zaufanie i wiara w to, że Jezus za mnie ofiarował swoje życie, że mi przebaczył
i chce mnie doprowadzić do tej Pięknej Krainy wiecznego szczęścia, a w tym wszystkim towarzyszy mi, uczy i wychowuje Matka, pełna miłości, pokoju, radości, przekonująca o tym, że po najgorszej nawałnicy wyjdzie słońce. Idąc już tą drogą coraz mocniej utwierdzałam się w takim przekonaniu, że Opatrzność Boża prowadziła mnie, przez tą trudną historię mojego życia i mimo tego, że nawet od biologicznej rodziny doświadczyłam odrzucenia, to Bóg chciał mnie od zawsze, ukochał odwieczną miłością i dla Niego jestem jak źrenica w oku. Tak właśnie, utwierdzałam się w takim przekonaniu na poziomie rozumu, natomiast w sercu tego nie czułam i wystarczyły niewielkie przeciwności, by poczucie wartości znikało i chowało się tam głęboko, na samym dnie mojego ja. Znając już temat, na weekend jechałam z wielką nadzieją
i intuicja, że doświadczę tu czegoś niezwykłego. I rzeczywiście, tak się stało. Na dobry początek jak balsam na moją dusze podziałało przewodnie Słowo: „Ja jestem dobrym pasterzem.” /J10,11-16/. Echem czułych wspomnień wrócił mi wizerunek Jezusa–Dobrego Pasterza, który mnie zachwycił na początku mojej drogi nawracania. Kiedy p. Helena-terapeutka prowadząca wykład z warsztatami zaproponowała nam ćwiczenie w formie wizualizacji swojego własnego obrazu, to ja zobaczyłam siebie jako małą, białą owieczkę, biegającą radośnie po zielonej łące i prawie równolegle zobaczyłam siebie ze zdjęcia gdzie mogłam mieć ok.1,5 do 2 latek, siedząca
z roześmianą, promienną buzią z wielką kokardą na czubku główki z blond włoskami i paluszkami na pianinie/myślę , że to był ten powód wielkiej radości/. I to była „kropka nad i”. W tym momencie POCZUŁAM się, ukochanym Bożym dzieckiem, takim pięknym w pełni wartościowym, jakim mnie stworzył Bóg. Zrozumiałam, że ta trudna historia mojego życia zakryła przed moimi oczami ten prawdziwy obraz mojego „ja”, ale Bóg mi go w ten sposób pokazał. I za chwilę zobaczyłam siebie taką jaką jestem dzisiaj, też z blond włosami i podobnym promiennym uśmiechem radości z bycia dzieckiem Bożym – poczułam się jak mała owieczka na ręku Jezusa, tuląca się do Jego Serca i szepcząca swój ulubiony akt strzelisty: Jezu Cichy i Pokorny Sercem, uczyń serce moje według Serca Twego. Zrozumiałam, że z Bożą łaską dokopałam się do mojego prawdziwego „ja”, POCZUŁAM to sercem, że jestem chciana, kochana, i w pełni wartościowa. Bóg obdarował mnie wszystkim czego potrzebuję w drodze mojego ziemskiego pielgrzymowania w takiej ilości, że mogę, a nawet mam chrześcijański obowiązek dzielić się tym z innymi i świadczyć o tym, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, że cierpienie przyjmowane w naszym życiu nas uświęca i to, co kiedyś wydawało się przekleństwem, dziś jest wielkim błogosławieństwem, że ten ból, który czasem odczuwamy, to tylko obróbka pięknego diamentu, jaki Bóg szykuje, do przyszłej korony chwały. Z ogromną radością i wdzięcznością Bogu,
Mateczce i bliźnim wyjechałam z Otwocka z takim przeświadczeniem, że to co najpiękniejsze to dopiero przede mną. Ale też i ze świadomością, że moja droga jeszcze niejednokrotnie będzie wiodła może nawet i przez las cierni, ale wtedy wspomnienie tego, co przeżyłam w ten weekend, ten dotyk Bożej Miłości będzie mi osłodą
i nadzieją, aby dalej do upragnionego celu wędrować, nie zatrzymując się. A tak na tu i teraz, to liczy się tylko miłość do Boga, bliźnich i samej siebie, a droga Miłości to droga przez Krzyż do chwały Zmartwychwstania. Z wdzięcznością dla Stwórcy Wszechświata, mojego Ojca Niebieskiego.Z darem modlitwy dla wszystkich, którzy będą czytać to świadectwo, aby każda z Was odnalazła swoje przepiękne „ja”.
Małgosia (Liga matek, Otwock)
„Jestem żoną i matką trójki dzieci, dwójka jest już dorosła, a najmłodszy ma 10 lat. Kiedyś usłyszałam słowa od kapłana, że człowiek jest jak diament, który Pan Bóg szlifuje. Myślę, że właśnie tak jest w moim życiu. Są chwile trudne, bolesne i radosne, że stawia na mojej drodze ludzi, którzy się za mnie i moich bliskich się modlą, pomagają poznawać i przybliżać się do Boga i Matki Bożej. Na rekolekcjach usłyszałam, że moja wartość nie jest ani wysoka ani, ani niska, że Bóg kocha mnie
z moimi wadami i zaletami, taką jaką jestem. Trudno jest mi modlić się swoimi słowami, ale staram się oddawać siebie samą, moich bliskich wszystkie sprawy każdego dnia „Oto ja służebnica Pańska…” Kiedyś często krzyczałam na męża, dzieci np. wracałam z kościoła po Mszy Św. i wywoływałam burze. Wytykałam, że mi nie pomagają w przygotowaniu obiadu. Oczekiwałam, że się domyślą, zamiast spokojnie o to poprosić. Dotarło do mnie, że muszę ich za to przeprosić i budować z nimi relacje,
ale przede wszystkim relacje z Panem Bogiem i Matką Bożą”.
Maria (Liga matek, Otwock)
„Mam na imię Zosia, jestem żoną od 25 lat i matką czwórki dzieci, troje już są dorosłe i jedno jest u Pana Boga; nie było mi dane go przytulić, bo urodziło się zbyt wcześnie. Bardzo to przeżyłam i to zaważyło na moim poczuciu wartości. Zaczęłam się obwiniać, ale Pan Bóg, mój Ojciec Kochany szybko wynagrodził mi to narodzinami zdrowej córki. Choć miałam problemy w ciąży i leżałam długo w szpitalu, wszystko dobrze się zakończyło. Pochodzę z rodziny katolickiej,
wspólna codzienna modlitwa i niedzielna Msza Święta była ważna dla moich rodziców. Z perspektywy czasu jestem im za to bardzo wdzięczna, że pokazali mi taką drogę, a Panu Bogu dziękuję, że dał mi takich rodziców, chociaż też miałam żal do nich, że za mało okazywali mi uwagi, czułości i miłości – tak mi się wydawało, miałam troje rodzeństwa, a rodzice dużo pracy. Jak umiałam przekazywałam te wartości dzieciom. Chodziliśmy wspólnie do kościoła co niedzielę, odmawialiśmy wspólnie różaniec jak odwiedzała nas Matka Boża Trzykroć Przedziwna do czasu, aż dzieci dorosły, potem przyszły ‘miłości’ i nie chcieli już z nami modlić się i chodzić do Kościoła. Bardzo to przeżywam i miałam poczucie winy, że za dużo pracowałam kiedy dzieci dorastały. Otworzyliśmy z mężem firmę i zaczęła się intensywna praca, musiałam wszystkiego się nauczyć od podstaw, bo nie miałam doświadczenia. Daliśmy radę tylko dzięki opiece Pana Boga i ludzi, których stawiał na naszej drodze.
Nie obyło się bez stresu, niepotrzebnych kłótni i obwiniania siebie nawzajem. Praca z mężem nie jest łatwa, bo różnimy się w poglądach i patrzeniu na wiele spraw.
Dużo energii i cierpliwości mnie kosztowało, aby sprostać postawionym przede mną zadaniom. A i tak słyszałam głównie krytykę i obwinianie za wszystkie błędy.
Takie było moje odczucie, aleja też bywałam złośliwa dla najbliższych, często brakowało mi cierpliwości i byłam egoistyczna. Wydawało mi się, że nie jestem kochana
i jest deptana moja godność. Dzieci się na to patrzyły, a gdy dorosły i przestały się z nami modlić, ja przestałam je do tego zmuszać i zapraszać. Cierpiałam z tego powodu, że zły przykład dajemy dzieciom i często się kłócimy, ale potrafiliśmy sobie nawzajem wybaczać i to akurat było dobre. Ale niestety ja nie potrafiłam, a może nie chciałam sobie wybaczyć. Przychodziły chwile, że czułam się nic nie warta. Przyszedł czas, gdy najmłodsza córka przygotowywała się do Pierwszej Komunii Świętej i na spotkanie przyjechała z Otwocka Siostra Celestyna z kapliczką Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej, wtedy poczułam ogromne pragnienie zaproszenia Jej do naszego domu. Namówiłam koleżankę Ulę, aby zgodziła się być opiekunem grupy, bo ja nie miałam odwagi i tak zaczęła się moja przygoda z Matka Bożą Trzykroć Przedziwną. Odwiedziny raz w miesiącu, piękny czas kiedy wszyscy zbieraliśmy się przy stole z kapliczką Matki Bożej i wspólnie odmawialiśmy różaniec, ale nie miałam czasu dłużej zastanawiać się nad sobą, bo było dużo obowiązków firmowych i domowych; szkoła, dzieci, zajęcia dodatkowe, wywiadówki, sama zostawałam ze wszystkimi obowiązkami, ale dzieci i rodzina dużo mi pomagali. Opiekę i obecność Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej czułam bardzo w codzienności. Mogę mnożyć świadectwa
w zwykłych sprawach. Potem do nas dołączyła Dorota i bardzo szybko przybywało kręgów, ale ja miałam jakiś niedosyt i bardzo brakowało mi spotkań wspólnotowych. Zaczęliśmy z mężem chodzić na spotkania małżeństw, gdzie poznałam siostrę Olgę, ale niedługo, bo mąż często wyjeżdża, a ja sama nie chciałam na nie chodzić .
I tu zadziałała Matka Boża, bo powstała Liga Matek. Z tego powodu bardzo się ucieszyłam. Przyszedł dla mnie czas refleksji, zastanowienia się nad sobą, dotarło do mnie, jak daleko mi do Matki Bożej i poczułam się jak pył marny, a im bardziej do Niej się porównywałam, tym bardziej widziałam ile popełniłam błędów. Mimo, że byłam blisko Boga i czułam Jego obecność, nie miałam takiej świadomości, że jestem umiłowaną córką Boga, bo miałam ogromne wyrzuty sumienia za stracony czas, że już nic nie cofnę. Dzięki Siostrze Oldze nauczyłam się jeszcze bardziej zawierzać wszystko Matce Bożej i przyszedł pokój w sercu i radość oraz ogromna wdzięczność za wszystkie łaski i ludzi, których spotykam na swojej drodze. Od spotkań z siostrą zaczęłam na siebie inaczej patrzeć, podjęłam pracę nad relacją z mężem i dziećmi,
a pracę zawodową staram się ograniczać do minimum.
Po raz pierwszy pojechałam na weekend dla matek do Otwocka, kiedy był temat o wychowaniu uczuć i emocji. Od bardzo długiego czasu nie nocowałam poza domem
i nie zostawiałam wszystkich spraw, a teraz nie trzymałam kontroli nad wszystkimi sprawami. Było mi to bardzo potrzebne, aby się oderwać od codzienności,
pędu i ciągłej pracy. Był to dla mnie bardzo cenny i budujący czas. Poznałam wiele wspaniałych młodych matek, które tak jak ja chcą rozwijać się przy Matce Bożej i na jej wzór. Rekolekcje przyniosły swoje owoce już na miejscu dla mnie, bo zaczęłam już wtedy zmieniać myślenie o sobie i nauczyłam się nie denerwować i nie przejmować sprawami, na które nie mam wpływu. Uczę się nie wybuchać w złości, kontrolować swoje emocje, nie umoralnia i nie krytykować, szczególnie męża. Potrafię na nowo patrzeć na niego z miłością, nawet jeśli jest dla mnie przykry, widzę też bardziej jego troski i wiem, że to jest łaska sakramentu małżeństwa. W grudniu 2021 r. byłam na koronacji Matki Boże na Królową Godności Kobiet w Świdrze. To była też piękna uroczystość, gdzie odkryłam swoją godność dziecka Bożego oraz, że jestem odpowiedzialna za godność moich córek i kobiet, jakie spotykam na swojej drodze, szczególnie młodych, że chcę dla nich być wzorem jak Maryja jest dla mnie.
Czas jaki spędziłam na drugim weekendzie o poczuciu własnej wartości, przyniósł mi wiele wzruszeń, bardzo mnie wzruszyły świadectwa kobiet, które były razem ze mną. Popłakałam się nie razi dzięki tym wypowiedziom uświadomiłam sobie, że oszukiwałam samą siebie, że mam poczucie własnej wartości. Miałam swoją godność, ale nie zastanawiałam się nad tym. Uświadomiłam sobie, że moje życie nie jest takie złe, jak sobie wmawiałam. Usłyszałam, że jestem umiłowaną córką Boga,
że On kocha mnie za to, że po prostu jestem. Moja wartość jest najwyższa, bo okupiona jest śmiercią Jezusa Chrystusa, nawet jeśli popełniłam błędy, których nie da się już naprawić, jak obrączka, która upadnie w błoto nadal ma taką samą wartość. Uświadomiłam sobie, że chcę bardziej pokochać siebie, a wtedy z miłością będę mogła służyć tym, których Pan Bóg postawi na mojej drodze. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze muszę nad sobą dużo pracować, ale wiem, że jestem na dobrej drodze. Przygotowuję się do przymierza z Matka Bożą, które zawrę w czerwcu i to będzie nowy etap w moim życiu. Bardzo chcę jak Maryja być Jej żywym odbiciem,
jak Ona być Żywą Monstrancją niosącą Jezusa innym, żyć godnie i w prostocie, miłość, pokój, radość nieść. Jestem szczęśliwa, że mam taką Przyjaciółkę jak Matka Boża, która jest moją Pośredniczką w drodze do Jezusa i do Nieba. Pomaga mi we wszystkim, co Jej zawierzam i jest dla mnie ogromną siłą. Chwała Panu”.
Zosia (Liga matek, Łuków)