Ks. Józef Kentenich urodził się 18 listopada 1885 r. w Gymnich Koblencji. Trudne warunki ekonomiczne sprawiły, że najpierw wychowywał się w domu dziadków, a następnie jako dziewięcioletni chłopiec został oddany do sierocińca w Oberhausen. Matka świadoma, że nie jest w stanie zaopiekować się dzieckiem powierzyła chłopca i troskę o jego wychowanie Matce Bożej. Józef całym sercem włączył się w to poświęcenie. A w późniejszych latach swego życia wyznał: Wszystko w mym życiu zawdzięczam Matce Boże. Ona kształtowała mnie od dziewiątego roku życia. Nikt później nie wywarł już na mnie tak głębokiego wychowawczego wpływu. Umiłowanie wolności już w dzieciństwie ujawniło się jako jedna z jego cech charakterystycznych. Ponadto odznaczał się wybitnymi zdolnościami, a także bardziej niż przeciętnym nastawieniem religijnym. Sam ks. Kentenich ujął to w następujących słowach: Są ludzie, którzy już z domu rodzinnego wynoszą nastawienie na wartości nadprzyrodzone, dlatego od dziecinnych lat nie daje im prawdziwego zadowolenia korzystanie z radości tego świata. Mamy tutaj do czynienia z tęsknotą za tym, co wieczne, nieskończone… Jeśli mam być szczery, to tak jest również w moim życiu… Tego wewnętrznego pragnienia nic nie potrafi zaspokoić. Miłość wypełniająca serce nie chce się nigdzie zatrzymać, jak tylko przy Bogu…
W wieku 14. lat Józef rozpoczął naukę w szkole, a następnie w nowicjacie Księży Pallotynów w Ehrenbreitstein. Był to czas naznaczony wieloma różnymi trudnościami, w tym również poważnym kryzysem egzystencjalnym w przezwyciężeniu którego pomogła mu Maryja. W Niej, bowiem dostrzegł całkowitą harmonię, odpowiedź na nurtujące go problemy i poczuł się zaproszony do kroczenia Maryjną drogą całkowitego zawierzenia Bogu. Z czasem to zawierzenie, przybrało formę trwałego rysu jego kapłańskiej osobowości.
W dniu 8 lipca 1910 r. Józef Kentenich otrzymał święcenia we wspólnocie Księży Pallotynów w Limburgu. Na obrazku prymicyjnym wypisał słowa, które wyrażały cel jego przyszłego kapłańskiego życia: …aby wszystkie umysły zjednoczyły się w prawdzie, a wszystkie serca w miłości. Chociaż marzył o wyjeździe na misje do Kamerunu, ze względu na słabe zdrowie został skierowany do pracy w charakterze nauczyciela języka łacińskiego i niemieckiego w szkole w Ehrenbreitstein. Tu ujawnił się jego nieprzeciętny talent pedagogiczny. Jeden z uczniów wspomina: Te godziny lekcyjne pozostaną niezapomniane. W przypadku niejednego z nas zadecydowały o kształcie całego przyszłego życia. Nie miały w sobie nic z powszechnie stosowanego drylu. Polegały na mobilizacji wszystkich duchowych i moralnych sił, zarówno poszczególnych osób, jak i całej wspólnoty klasowej, w wolnym, szlachetnym i zdyscyplinowanym współzawodnictwie.
Ks. Józef stawiając surowe wymaganie zarówno sobie jak i swoim wychowankom potrafił być prawdziwie ludzkim wychowawcą. Nawiązał z młodzieżą pełną zaufania, szacunku i oddania relację. Szanował niepowtarzalną osobowość i oryginalność każdego i z wielką miłością troszczył się o powierzonych mu młodych ludzi. W październiku 1912 r. został mianowany ojcem duchownym w nowo wybudowanym gimnazjum w Szensztacie. Swoim uczniom przedstawił program, który zatytułował: Pod opieką Maryi chcemy się uczyć kształtowania w sobie mocnych, wolnych kapłańskich charakterów. Tam też, 18 października 1914 r. wraz z grupą sodalisów poprzez akt przymierza miłości z Maryją zaprasza Ją, by zechciała obrać tron łask w niepozornej kapliczce św. Michała Archanioła, która była miejscem spotkań Sodalicji Mariańskiej. Wydarzenie to nazwane później Pierwszym Aktem Założycielskim stało się fundamentem całego Dzieła Szensztackiego. Inspiracją była przeczytana w gazecie krótka informacja o powstaniu z inicjatywy adwokata, dziś błogosławionego Bartolo Longo miejsca łask w północnych Włoszech. Po długich wewnętrznych zmaganiach w świetle wiary w Opatrzność Bożą ks. Kentenich zdecydował się całkowicie poświęcić się realizacji Bożego planu. Na czas oczekiwania na Bożą odpowiedź młodemu kapłanowi pozostała tylko wiara. Z biegiem lat, gdy zewnętrzny rozwój Ruchu stał się rzeczywistością coraz jaśniej ukazywała się wielkość i znaczenie posłannictwa, którym ks. Kentenich został obdarzony przez Boga. Polegało ono przede wszystkim na hojnym dzieleniu się darem kapłańskiego ojcostwa. Do tego zadania czuł się prowadzony przez Matkę Bożą i dla realizacji tego zadania chciał być Jej uległym narzędziem. A oto jak się zapisał w pamięci kapłanów, z którymi współpracował: Ojciec Kentenich mówił na nam wiele na temat ojcostwa. Ukazywał prawdziwy obraz ojca. Ale przede wszystkim w nim samym widzieliśmy i doświadczaliśmy spotkania z ojcem.
Ojciec Kentenich to kapłan, którego profetyczną misją jest wskazywanie ogólnego kierunku, orientacji w dzisiejszych czasach, pełnych zamieszania i niepewności.(…). Nie można się było nie poddać sile promieniowania tego kapłana, a zarazem wielkiego wychowawcy, obdarzonego przez Boga łaskami.
Ks. Józef Kentenich nigdy nie oszczędzał się w realizowaniu posłannictwa. W Szensztacie i w wielu diecezjach niemieckich prowadził kursy rekolekcyjne dla kapłanów i przedstawicieli różnych stanów w Kościele. Dużo czasu poświęcił powstającym wspólnotom Ruchu Szensztackiego. Mimo różnorodnych zajęć i faktu, że nie korzystał z urlopu, nigdy nie robił wrażenia człowieka przepracowanego, nigdy się nie spieszył. Był usposobieniem spokoju, miał czas dla każdego i na wszystko. Zawsze był blisko ludzi i zdobywał ich swą szczerą serdecznością. Żadne problemy ludzkie nie były mu zbyt małe, by okazać zainteresowanie i konkretną pomoc. Dzień po dniu upływał mu na ofiarnej służbie Bogu i ludziom. Zapytany skąd czerpie do tego siły, odpowiedział: Dnia 18 października 1914 roku Matka Boża oddała mi do dyspozycji swoje macierzyńskie Serce… Jej zawdzięczam wszystko!
Ks. Józef Kentenich tak jak każdy powołany przez Boga uczestniczył również w tajemnicy Krzyża Jezusa Chrystusa. Naśladując swego Mistrza i Pana dźwigał krzyż z odwagą i ufnością, w wewnętrznym przekonaniu, że tylko wtedy życie człowieka staje się owocne dla Królestwa Bożego. Mówił: Różnorodne cierpienia, którymi Bóg nas dotyka, posiadają głęboki sens. Są wezwaniem, abyśmy tak jak Matka Boża uczestniczyli w życiowym zadaniu Zbawiciela i przez przyjęcie krzyża złożyli cały świat u stóp Boga Ojca. Podobnie jak Maryja jesteśmy dziećmi krzyża i ze względu na śmierć krzyżową Chrystusa umiłowanymi dziećmi Ojca.
A innym razem przypominał: Krzyż i cierpienie, pogarda, obelga, zniesławienie, brak uznanie i wyrzeczenie… są największymi kosztownościami, najcenniejszymi darami miłości, które zsyła mi Ojcowska Miłość, by mnie upodobnić do Zbawiciela!
20 września 1941 r. gestapo aresztowało ks. Kentenicha. W jego aktach jako powód uwięzienia zapisano: Założyciel Ruchu Szensztackiego. Cztery tygodnie przebywał w bunkrze, następnie w wiezieniu w Koblencji. Ze względu na zły stan zdrowia mógł uniknąć obozu w Dachau, ale po długich wewnętrznych zmaganiach, w czasie sprawowanej w celi więziennej Eucharystii doszedł do przekonania, że wolą Bożą jest, aby tam poszedł. Zrezygnował z zewnętrznej wolności, aby wszystkim członkom Dzieła Szensztackiego wyprosić ducha wewnętrznej wolności. Poświęcił się dla swoich dzieci. A nie była to łatwa decyzja chociażby z tego powodu, że jako założyciel, miał świadomość, że powierzonego mu przez Boga zadania, jeszcze nie wykończył. W noc podjęcia decyzji tak się modlił: Czyż Ojciec nie okazuje swoim dzieciom największej miłości właśnie wtedy, gdy upodabnia ich do Swego Jednorodzonego Syna, wiszącego na krzyżu? Tak Bóg czyni tylko ze Swoimi ulubionymi dziećmi… Zbawicielu, jeśli uważasz, że nie jestem godzien głosić Ciebie tym, których umiłowałeś, to daj się skłonić przez wstawiennictwo Matki do wybrania innego narzędzia. Wtedy ja, pozostając w cieniu, będę mógł przynajmniej ofiarować Ci zdrowie, siły i życie za ten godny Boga dar. (…) Jestem do Twojej dyspozycji wraz ze wszystkim, czym jestem i co posiadam. Żądasz ode mnie pracy: Oto jestem! Żądasz ode mnie, bym powoli wykrwawił się ze wszystkich duchowych sił: Oto jestem! Żądasz mojej śmierci: Oto jestem! (styczeń 1942)
Dachau było swoistą Golgotą, na której kapłańskie serca przepełnione zostały goryczą cierpienia. Obraz ks. Józefa Kentenicha nie byłby pełen bez wspomnienia piekła Dachau. Tam to już nie słowa miłości o Jezusie, które głosił, ale było to współcierpienie z Jezusem w Getsemani, prawdziwa męka i nieustanna zgoda na cierpienie. Również w warunkach obozowych dużo pracuje. Współwięźniom głosił konferencje, pisał listy do Rodziny Szensztackiej, w których podtrzymywał na duchu, udzielał rad i wskazówek dotyczących duchowości tworzących się wspólnot. W 1944 r. w Dachau powstają kolejne wspólnoty: Instytut Rodzin i Instytut Braci Maryi. Tu też Ruch Szensztacki nabiera wymiaru międzynarodowego. Ojciec tak opowiada o tym czasie: … cieszyłem się wielką zdolnością skupienia i koncentracji, duchowo zawsze byłem świeży. Wobec fizycznej słabości, bliskości śmierci głodowej – ostatecznie i ja jak inni byłem już tylko szkieletem – posiadałem niezwykle mocną duchową świeżość. Bezustannie prowadziłem konferencje. Wieczorami narażając się na wielkie niebezpieczeństwo życia szedłem w ciemnościach licząc się z tym, że stojący wszędzie wartownicy mogą mnie zastrzelić. Ale Matka Boża mnie ochraniała …. A oto jak ks. Kentenicha postrzegał wówczas jeden z polskich księży, ks. prałat Konrad Szweda: Ojciec Kentenich znosił wiele upokorzeń. Nigdy jednak nie załamał się. Patrzyłem na niego w obozie. Tam i dęby padały. On nam dawał przykład, jak należy znosić cierpienia i jaki nadać im sens, żeby były zasługującymi i miały wartość odkupieńczą.(…) On był wymagający, nie był dwulicowy, nigdy się nie bał. Stanął przed komendantem, który go zachęcał: „powiedz, że jesteś zwolennikiem nowej ideologii, a wyjdziesz na wolność!” – Ojciec odpowiedział: „Nie mogę, ponieważ jestem kapłanem!” To było widać w jego kazaniach, w całej jego postawie życiowej. Dużo od niego się nauczyłem. Inny więzień, który od dawna znał ks. Józefa opowiadał: Już podczas swojego pierwszego spotkania z nim w obozie z radością stwierdziłem, że Ojciec Kentenich pozostał mocną osobowością, jaką był zawsze. Nie utracił nic ze swego wewnętrznego poczucia wartości i sam niczego się nie wyrzekł. Tak samo jak dawniej w jego sercu tryskały nadal wspaniałe źródła, które dawały mu siłę do tego pięknego ludzkiego życia. Gdy mu to powiedziałem, odpowiedział z uśmiechem: „Zabrano mi brodę i zewnętrzną wolność. Więcej już niczego nie oddam. Całkiem świadomie i stanowczo będę się przeciwstawiał tendencjom obozowym, zmierzającym do całkowitego zrównania ludzi między sobą i zatracenia przez nich osobistej indywidualności i oryginalności. Nigdy nie damy za wygraną. A ks. bp Ignacy Jeż, wspomina: Ojca Kentenicha podziwialiśmy za jego spokój, zrównoważenie i wspaniałą pamięć, którą wykazywał w czasie rozmów. Udało się nam potajemnie zorganizować rekolekcje na pierwszej izbie naszego polskiego bloku. Głosił je właśnie zaproszony Ojciec Józef Kentenich. Nauki wpływały kojąco na umęczonych obozową tragedią słuchaczy i podnosiły na duchu do odważnego przyjęcia dalszych zarządzeń Opatrzności Bożej.
Ks. Kentenich w świetle wiary patrzył na wszystkie wydarzenia. Bardzo poważnie traktował prawdę o dziecięctwie Bożym, i to mu pomagało wytrwać w niewzruszonym zaufaniu. Pomimo więzów był wewnętrznie wolny, a dzięki jego wierze otoczenie odczuwało bliskość Boga nawet w miejscu zagłady. Po II wojnie światowej wiele czasu poświęcił na zagraniczne podróże odwiedzając członków Ruchu Szensztackiego przede wszystkim w Ameryce Południowej i Afryce. Tam wygłaszał rekolekcje, przeprowadzał szkolenia, świecił nowe Sanktuaria Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej, pomagał, doradzał, po prostu służył nadal rozwojowi Dzieła Szensztackiego. Rok 1951 przyniósł ks. Kentenichowi kolejną próbę, tym razem ze strony Kościoła. W swych założeniach Ruch Szensztacki wyprzedził soborową myśl Kościoła i dlatego dopiero Sobór Watykański II rzucił światło do zrozumienia wielu zagadnień. Sytuacja analogicznie podobna do wcześniejszej. Ks. Kentenich mógł uniknąć tej próby, ale w sercu czuł, że Bóg chce czegoś więcej. W konsekwencji został oddzielony od Dzieła i musiał udać się do Stanów Zjednoczonych na nieokreślony czas. W posłuszeństwie Kościołowi, cichości i spokoju znosi zapomnienie, oszczerstwa, niesprawiedliwości przez 14 lat, aż Bóg doprowadził do oficjalnego uznania jego działalności. W tym okrasie bardzo dużo czasu poświęcił pracy z rodzinami w niemieckiej parafii w Milwaukee. Jeden z jego bliskich współpracowników o. Menningen tak mówił o tym okresie życia ks. Kentenicha: Ojciec Założyciel zachował wewnętrzne opanowanie i niezachwiany spokój wobec tych wszystkich wydarzeń, wynikających z zarządzeń Kościoła i w ten sposób pokazał, jak należy miłować Kościół. Po powrocie do Szensztatu ostatnie trzy lata jego życia praktycznie nie różniły się od poprzednich. Wypełniała je troskliwa służba tym, których Opatrzność Boża powierzyła jego ojcowskiej opiece. Zmarł 15 września 1968 r. w święto Matki Bożej Bolesnej po odprawionej Mszy św. Życzył sobie, by na jego sarkofagu umieszczono napis, który oddaje treść tajemnicy jego życia i powołania: Dilexit Ecclesiam. 10 lutego 1975 r. rozpoczął się proces beatyfikacyjny Sługi Bożego ojca Józefa Kentanicha. Ojciec Święty Jan Paweł II 28 listopada 1980 r. w Rzymie powiedział: Pragnąc wyrazić uznanie za to duchowe dziedzictwo pozostawione Kościołowi przez ojca Kentenicha nazwałem go (…) jednym z największych kapłanów najnowszej historii chcąc go w ten sposób szczególnie uhonorować.